wtorek, 27 maja 2014

Rozdział VII – Lonelai

            Nie mogłam znaleźć sobie miejsca w swoim apartamencie. Wtedy wpadłam na genialny pomysł. Spakowałam swoją torbę do szkoły i udałam się do Los Angeles.
            W mgnieniu oka byłam w tak dobrze znanej mi dzielnicy anielskiego miasta. Od razu udałam się do pokoju swojej dawnej opiekunki a zarazem przyjaciółki Lonelai.
            Tylko przy niej czułam się bezpieczna i wiedziałam, że zawsze jest mi w stanie pomóc. Była dla mnie niczym druga matka. Kobieta, jak zwykle o tej porze była u siebie.
            Gdy zapukałam do jej drzwi otworzyła mi w mgnieniu oka i od razu mocno przytuliła mnie do siebie wciągając do swojego apartamentu.
            − Ava opowiadaj, jak tam Ci we wielkim świecie? – Spytała kobieta.
            Głośno westchnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Po chwili znów na nią spojrzałam.
            − Poza opieką nad ludzką dziewczyna dostałam również zadanie przywrócić Anielicę Śmierci powrotem do jej zadania, aby odzyskała skrzydła, jednak ona nie chce ze mną rozmawiać. Ciągle wszędzie chodzi ze swoim wampirem. Mam już tego po woli dość. Poza tym dziennie w swoim apartamencie zastaję świeże kwiaty. Nie zgadniesz, kto je przynosi. – Powiedziałam z uśmiechem rozkładając się na jej łóżku.
            Wiedziałam, że nie będzie się o to na mnie złościć, bo zawsze traktowała mnie, jak swoją córkę.
            − No nie wiem kochanie, powiedz mi. – Odparła z szerokim uśmiechem.
            − Nasz kochany Serafin Federico. Ten sam, z którym rozmawiałam w dzień przeznaczenia mi zadania.
            − Żartujesz? Czego on tam u Ciebie szuka? – Spytała z niedowierzaniem.
            − Nie żartuję. Próbuje się dowiedzieć, jak idą mi sprawy z Upadłą Anielicą i pomaga mi stworzyć plan, jak możemy nią odzyskać. Lonelai tylko proszę tego, co Ci teraz powiem. Obiecaj mi to. – Poprosiłam.
            − Dobrze kochanie obiecuję. – Powiedziała Archanielica.
            − Chyba zakochałam się w Federico. – Powiedziałam chowając twarz w dłoniach.
            Gdybym nadal była człowiekiem teraz na pewno bym się rozpłakała i zarumieniła.
            Lonelai starała się mnie pocieszyć tak, jak matka smutne dziecko. Obie wiedziałyśmy, że związki między Serafinami a zwykłymi aniołami nie mają prawa bytu. Jeśli Federico czułby do mnie to samo, co ja do niego to oboje moglibyśmy stracić skrzydła.
            − Kochanie będzie dobrze. Wykonasz zadanie on przestanie Ciebie odwiedzać i zapomnisz o nim. Uwierz mi wszystko się ułoży, tylko nie możesz się poddać temu uczuciu. – Powiedziała moja opiekunka, gdy miałam już opuszczać jej apartament.
            − Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Wiesz, że Cię kocham i jesteś dla mnie, jak mama? – Spytałam z uśmiechem na twarzy.
            − Wiem Avalanna. Też Cię kocham i jesteś dla mnie, jak córka. Odwiedzę Cię w niedługim czasie i udamy się razem na jakieś zakupy w Anielskim Nowym Jorku, co ty na to? – Spytała moja przełożona.
            − Świetny pomysł Lonelai. A teraz muszę już lecieć, bo nie zdążę na pobudkę Maddie. Do zobaczenia. – Powiedziałam z uśmiechem.
            Pożegnałyśmy się z Lonelai i wróciłam do swojego apartamentu. Założyłam białą dopasowaną bluzkę na długi rękaw, w której rękawy podwinęłam do łokci, do tego białą spódniczkę do połowy uda i białe szpili. Włosy spięłam w luźnego koka.
            Po skończonych przygotowaniach od razu poleciałam do domu swojej podopiecznej.
            Maddie właśnie zaczęła się budzić. Więc przybrałam niewidzialną postać. Dziewczyna tego dnia ubrała czarną bluzkę bez ramiączek, seledynową spódniczkę sięgającą połowy uda i seledynowo-czarne buty na obcasie.
            Niedługo później dziewczyna wyszła z domu i ruszyła w stronę przystanku autobusowego. Przez cały czas trzymałam się blisko niej w niewidzialnej postaci. Po wyjściu z pojazdu poczekałam chwilę, aż dziewczyna pójdzie dostatecznie daleko w przód. Następnie powróciłam do widzialnej postaci i wysłałam jej telepatyczną wiadomość: „Odwróć się.”
            Moja podopieczna, jak za dotknięciem czarodziejskiej odwróciła się w moją stronę, po czym czekała, aż do niej dojdę. Na przywitanie mocno przytuliła mnie do siebie. Uczyniłam to samo, jednak ja nie czułam jej dotyku.
            − Dziewczyno, coś Ty taka zmarnowana? – Spytała Maddie.
            − Kochana, gdybyś całą noc przegadała ze swoją opiekunką też byś tak wyglądała. Uwierz mi jutro wszystko będzie już dobrze. – Powiedziałam z uśmiechem na twarzy.       
             − Avalanna a co z Twoimi rodzicami? – Spytała dziewczyna.
            Głośno westchnęłam i na wspomnienie mojej wizyty u nich od razu zrobiło mi się smutno. Jednak wiedziałam, że nie mogę powiedzieć jej prawdy.
            − Moi rodzice mieszkają w Polsce. Niestety od dwóch lat nie mam z nimi kontaktu. Chciałabym powiedzieć Ci więcej, ale nie mogę. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni. – Powiedziałam z uśmiechem na twarzy. – A teraz chodź, bo za chwilę spóźnimy się na lekcje.
            Złapałam dziewczynę pod ramię i weszłyśmy do szkoły. Od razu w Sali biologicznej wyczułam obecność wampira. Ludzie nie widzicie, że chodzi z Wami do szkoły potwór?
            Oczywiście tuż obok naszej mrocznej istoty siedziała nasza kochana upadła anielica. Dziewczyna od razu zmierzyła mnie groźnym wzrokiem.
            „Ty i Twoje Anioły trzymajcie się z dala ode mnie.” – Przesłała mi telepatycznie.
            „Kochana ja wykonuję tylko swoje zadania. I Tobie też radziłabym wrócić do tego, do czego zostałaś stworzona.”  - Przesłałam jej w myślach i spojrzałam na nią z cynicznym uśmiechem.
            Chwilę później zaczęła się lekcja biologii. Nauczycielka całą lekcje nudziła wszystkich uczniów.
            Następne lekcje były już wiele ciekawsze. W końcu nadeszła przerwa na lunch. Moja podopieczna poszła po śniadanie, a ja poszłam zająć nam miejsce przy stoliku. Chwilę później podeszła do mnie Maddie, jak zwykle uśmiechnięta od ucha do ucha.
            − Avalanna, a Ty nic nie jesz? – Spytała dziewczyna patrząc na mnie z niedowierzaniem.
            − Nie jestem głodna. – Powiedziałam pogodnym tonem.
            Wtedy wyczułam, że ktoś zbliża się do naszego stolika. Ten chłopak miał oczy kolory złotego. To nie było normalne. Był on bardzo wysoki. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, kruczoczarne włosy postawione na żelu i mocno zarysowaną muskulaturę. Chwilę później wyczuwałam już od niego przyciąganie sił nadprzyrodzonych i zapach zmokłe na deszczu psa. Skrzywiłam się od tego zapachu, co nie uszło uwadze mojej podopiecznej, jednak o nic nie pytała, bo widziała, że jestem nieobecna. Wiedziałam, że mam do czynienia z wilkołakiem, a oni są naprawdę nieobliczalni.
            − Hej dziewczyny. Mogę się dosiąść? – Spytał z szerokim uśmiechem ukazując swoje równe śnieżnobiałe zęby. Normalny człowiek tego nie zauważał, ale ja widziała, jego powiększone kły. Nie były tak duże, jak u wampirów, ale były na tyle duże, aby móc wyrządzić krzywdę przeciwnikowi, bądź nawet go zabić.
            Czy ten pies nie zorientował się jeszcze, że ma do czynienia z aniołem? Nie mogłam pozwolić, aby zbliżył się do Maddie, więc Przysunęłam się bliżej niej i otoczyłam nia swoimi anielskimi skrzydłami, które teraz bez większych problemów wilkołak mógł zobaczyć. Jego oczy szeroko się rozszerzyły, a na szyi pojawiła mu się mocno widoczna żyła.
            „A teraz grzecznie odejdziesz stąd, albo zrobi się nieprzyjemnie. A jeśli się do niej zbliżysz zniszczę Cię.” – Przekazałam mu w myślach.
            Chłopak zamrugał oczami i jeszcze raz spojrzał na mnie. Tym razem jego wzrok był nieprzenikniony i przestraszony. Tak, wilkołaki bały się aniołów, bo takiej ilości magii nigdy nie były w stanie doświadczyć, jaką my władaliśmy.
            Oni mogli się zmieniać tylko w wilki, my natomiast mieliśmy wszystko, czego mogliśmy potrzebować. Bardzo przydatną, aczkolwiek mało używaną przez nas umiejętnością były podróże w czasie i przewidywanie przyszłości. Naprawę przyszłości często zostawialiśmy ludziom. Niestety, gdy oni doprowadzali do najgorszych scenariuszy my musieliśmy się cofać w czasie i naprawiać wszystko, jednak była to bardzo mało przydatna umiejętność.
            − To może, ja znajdę inny stolik. – Wydukał w końcu chłopak i odszedł nie oglądając się nawet za siebie.
            − Ava a temu, co? Jeszcze chwilę chciał się do nas dosiąść, a teraz nagle zmienia zdanie? Jakim cudem? – Spytała dziewczyna.
            − Nie wiem kochana. Dobrze wiesz, jacy potrafią być faceci. Ale proszę uważaj na niego, bo on nie jest tym, za kogo się podaje. – Powiedziałam patrząc prosto w oczy dziewczyny.
            Maddie skinęła posłusznie głową. Zmusiłam nią do posłuszeństwa pod wpływem moich anielskich mocy. Nie mogłam pozwolić na to, aby ta bestia zrobiła coś mojej podopiecznej. A używając na niej magii wpływu miałam pewność, że będzie trzymać od niego z daleka.
            Niedługo później zaczęły się lekcje. Po ich zakończeniu odprowadziłam Maddie do domu i pozostałam przy niej już w swojej niewidzialnej postaci.
            Gdy wróciłam do swojego apartamentu znów zastałam bukiet świeżych kwiatów. Wiedziałam, kogo to była sprawka. Od razu weszłam w swojej sypialni i oparłam się o futrynę drzwi.
            − Federico nie nudzą Ci się te ciągłe odwiedziny? – Spytałam z uśmiechem u usiadłam na łóżku obok Serafina.
            − Ava Ciebie nigdy mi się znudzić odwiedzać. Poza tym chciałem Ci powiedzieć, że świetnie sobie poradziłaś dzisiaj z tym wilkołakiem. Czuję, że nie popełniłem błędu przyznając Ci opiekę nad Maddie. Poza tym wiem, że rozmawiałaś telepatycznie z Lilianne. Powiesz mi, czego się dowiedziałaś? – Spytał siadając.
            Westchnęłam i spojrzałam w jego piękne oczy, jednak od razu odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam na swoje ręce, po czym zaczęłam bawić się bluzką.

            − Niczego konkretnego. Ciągle mówi, że mamy jej dać spokój. To jej powiedziałam, ze ja wykonuję tylko swoje i ona też powinna zacząć wykonywać te, do których została powołana, jednak chyba do niej nic nie dotarło. Federico przepraszam, chyba nie dam rady jej przeciągnąć z powrotem na tą dobrą stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz